Fuerteventura – windsurfing
Wyspy kanaryjskie – ten cel mojej eskapady był jasny już od dwóch lat, ale dopiero w tym roku udało mi się tam wybrać. Zaplanowałem sobie wyjazd w każdym szczególe i zaopatrzyłem się w potrzebny sprzęt. Zapomniałem zaznaczyć – jestem jednym z tych wariatów, dla których wakacje to synonim fal, wiatru i deski – bez względu na to czy z żaglem, latawcem czy samej! A na Fuertaventura panują wręcz idealne warunki do uprawiania każdej z tych dyscyplin, bo jest tu ciepło (nie mniej niż 25 stopni Celsjusza w sezonie) i co najważniejsze – wieją tu silne wiatry.
Na wyspę dostałem się samolotem (dużo bardziej rozsądne wyjście niż przeprawa promem, która jest po prostu za długa), bezpośrednio z lotniska udałem się do wypożyczalni samochodów, gdzie za mniej niż 40 euro dziennie mogłem wziąć wóz. Jako, że postawiłem na zakwaterowanie się w małym prywatnym domku zamiast w dużym hotelu – samochód był mi niezbędny. Gdy tylko rozpakowałem swoje rzeczy zabrałem sprzęt do windsurfingu i udałem się na plaże.
Nie kłamali! Tutejsze wiatry są idealne. Nie bez powodu właśnie na Fuertaventura odbywają się ważne zawody (zaliczane do pucharu świata) w windsurfingu. Przez niemal cały pierwszy dzień stałem na desce, którą śmigałem wzdłuż wybrzeża. Muszę przyznać, ze troszkę przesadziłem, bo gdy tylko stanąłem na lądzie odczuwałem koszmarne zmęczenie mięśni. Było tak świetnie, że nie zauważyłem kiedy mój organizm miał dość! Padnięty po pierwszym dniu szaleństw wróciłem do swojego bungalowu. Następnego dnia będę uważniejszy – tak powtarzałem zasypiając pod prysznicem (na szczęście udało mi się dostać do łóżka)
Resztę wyjazdu każdego dnia spędzałem na plaży już trochę uważniej dzieląc siły – nie chciałem by jakikolwiek dzień stracić i nie pływać. Testowałem na zmianę kite jak i żagiel, a wieczorami spędzałem miło czas w każdym chyba barze w okolicy. Świetne i intensywne wakacje – polecam każdemu!