Ateński weekend, czyli co zobaczyłam w stolicy Grecji…
Często ludzie (w tym wielokrotnie i ja) będąc na greckich wakacjach zaliczają pobieżnie stolicę tego kraju – Ateny. Zwykle jest to spacer po sklepach i wizytę na Akropolu. Jako, że do Grecji na wakacje jeżdżę regularnie, postanowiłam głębiej zbadać to wyjątkowe miasto. Tak więc przestawiam swoją relację z ateńskiego weekendu, podczas którego starałam się zobaczyć tak duży fragment tego ponad 4 milionowego miasta jak to tylko możliwe
Piątek – Zaczynam klasycznie od Akropolu. Podziwiać tu można wspaniałe ruiny budowli, które wzniesione zostały wiele tysięcy lat temu. Poranny spacer między resztkami dawnej świetności zakończyłam wracając do miasta i odwiedzając miejscowy bazar. Następnym punktem było śniadanie w jednej z wielu tutejszych kawiarenek, gdzie można zasmakować różnych dań tradycyjnej greckiej kuchni. Posilona, odwiedziłam Agorę, na której zwiedzanie można poświęcić kilka ładnych godzin – jest tu co oglądać.
Następny posiłek warto zjeść (właśnie tak zrobiłam) w dzielnicy Psiri, w pięknej i stylizowanej na dawniejsze czasy tawernie. Tu znów raczyłam się specjałami greckiej kuchni i zjadła najprawdziwszy gyros.
Resztę piątku zajęło mi wybranie się na wzgórze Likavittos, w pobliżu tutejszego stadionu piłkarskiego. Przy okazji udało mi się trafić na mecz greckiej ligi – muszę przyznać, że atmosfera była wyjątkowa. Po tych przeżyciach udałam się na kolację (już bardziej europejską) i na zasłużony odpoczynek do swojego hotelu.
Sobota – Z samego rana wybrałam się na wycieczkę do portu Pierus, który lezy w części metropolii ateńskiej. Miałam okazję dokładnie obejść tutejszy bazar, na którym można kupić właściwie wszystko wliczając w to świeże ryby – świetny portowy klimat. Następnym punktem wycieczki, po lekkim posiłku miała być wyspa Egina, zwana stolicą pistacji. Dotrzeć można na nią promem lub wodolotem. Postanowiła w jedną stronę popłynąć (1,5 godziny zajmuje przeprawa statkiem), ale wróciłam (ze sporym zapasem pistacji, które zabrałam do Polski) wodolotem (który tę drogę pokonuje dwa razy szybciej)
Niedziela: Już trochę zmęczona po dwóch dniach intensywnego zwiedzania obejrzałam niewiele, ale za to ciekawych miejsc – jak choćby plac Syntagma i zmianę tutejszej warty czy choćby Muzeum Archeologiczne (mimo, że uważałam się za znawcę historii szybko okazało się, że warto wrócić do kilku książek). Udało się także „zaliczyć” jedną z ateńskich plaż i wykąpać się w morzu. Wieczorem znów wybrałam się na wzgórze Likavitos, gdzie w specyficznym barze raczyłam się Ouzo – czyli regionalnym napojem alkoholowym.