Casablanca
Casablanca to magiczne miejsce. Zawsze kojarzyło mi się z tymi starymi filmami (zwłaszcza z Bogartem o tym samym tytule), atmosferą skandalu, szpiegami i dymem z palonego haszyszu. To było moje wyobrażenie o Casablance, więc gdy tylko trafiła się oferta Last Minute w jednym z biur podróży w moim mieście – bez zastanowienia kupiłem wycieczkę. Już dwa dni później byłem w tym największym portowym mieście Maroka, by na własne oczy zobaczyć tajemnicze i trochę mroczne miasto z moich marzeń.
Dzisiejsza Casablanca wciąż ma sporo swojego uroku z dawnych lat. Co prawda nie ma tu (chyba) zbyt wielu szpiegów, a na każdym rogu nie stoi Bogart w klasycznym prochowcu, ale dalej jest tu coś magicznego. Miasto jest swoistym stykiem dwóch różnych epok, bo obok zabytków z na prawdę zamierzchłych czasów wyrosły drapacze chmur i dyskoteki (które z resztą w swoim wystroju chętnie nawiązują do „filmowości” miasta – wiem, zwiedziłem ich kilka). Dodatkowo to bardzo nowoczesny kurort. Spodziewałem się (albo po cichu miałem nadzieję), że zastanę tu podłe hoteliki pełne typów z pod ciemnej gwiazdy, a zamiast tego trafiłem na nowoczesne i super-luksusowe hotele. I to wspaniałe uzdrowisko, leżące bezpośrednio nad oceanem – AID DIAB – to trzeba przeżyć osobiście.
Jeszcze innym miejscem, które zupełnie odstaje (nawet na zdjęciach widać doskonale ten kontrast) jest Meczet Hassana II usytuowany na półwyspie. Majestatyczna i ogromna budowla zdaje się spoglądać bacznym okiem na całe miasto powstała niedawno – zaczęto ją wznosić z woli króla Hassana II w 1986 roku, a skończono 7 lat później. Jest to trzeci co do wielkości meczet świata. Na szczęście udało mi się dostać do środka ( a nie było to łatwe) i zobaczyłem najpiękniejszy spektakl w życiu. Podczas modlitwy muzułmanie w tym meczecie mają możliwość podziwiać kunszt z jakim bóg stworzył świat – po otwarciu ogromnego dachu mieliśmy piękny widok na ocean i nieboskłon.
Maty Hari nie spotkałem, ale magia (nowa?) Casablanci mną zawładnęła. Gdy tylko będę miał okazję – muszę tam wrócić!